obrzydliwa późnym wieczorem wrócono do domu.
Karolina miała wiele do myślenia — Gontran, podając jej ramię do obiadu, mocno ścisnął jej rękę. Jej sumienie dziewicze zaniepokoiło się tem. Może to było jakie wyznanie, próba, niestosowność! Co ona miała robić? Mówić do niego? Ale — co? Gniewać się, byłoby śmiesznem. W podobnych okolicznościach potrzeba tyle taktu! Ale nie robić nic, nie mówić nic, było to wszystko jedno, co godzić się na jego nadskakiwanie, być niejako współwinną, odpowiadać na uścisk ręki: tak.
Ważyła okoliczności, obwiniając siebie, że była nadto wesołą i otwartą w Royal, przychodząc do wniosku, że siostra miała racyę, kiedy mówiła do niej, że jest skompromitowaną, zgubioną! Powóz toczył się drogą powoli. Paweł i Gontran palili papierosy w milczeniu. Markiz drzemał. Krystyna patrzyła na gwiazdy, a Karolina z pewnym wysiłkiem wstrzymywała łzy, cisnące się do oczu, po trzech szklankach szampana.
Po powrocie Krystyna rzekła do ojca:
— Ponieważ już noc, trzeba, abyś ją, ojcze, odprowadził do domu.
Markiz podał ramię dziewczynie i poszli natychmiast. Paweł ujął za ramię Gontrana i szepnął mu do ucha:
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/245
Ta strona została przepisana.