Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/249

Ta strona została przepisana.

cili rozmowę na inny przedmiot; obaj młodzi ludzie udali się do kasyna zobaczyć, czy sala gry nie była jeszcze zamkniętą.
Od tego dnia Krystyna i Paweł, zdawało się, faworyzowali otwarcie zalecanie się Gontrana Karolinie.
Zapraszano częściej młodą dziewczynę, za trzymywano ją na obiad, wogóle traktowano tak, jakby już należała do rodziny.
Ona poznała się na tem, zrozumiała to, łudziła się; mała jej główka budowała fantastyczne zamki na lodzie. Gontran nic jej wprawdzie nie mówił, ale jego zachowanie się, słowa, ton, który do niej przybierał, pozór galanteryi poważnej, pieszczotliwość spojrzenia, zdawały się jej powtarzać: wybrałem ciebie. Będziesz moją żoną. Charakter łagodnej przyjaźni, szczerego zaufania, powściągliwości, nacechowanej pewną czystością uczuć wszystko to, zdawało mu się odpowiadać: odpowiem ci: tak, gdy tylko zażądasz mojej ręki.
W rodzinie młodej dziewczyny szeptano cicho. Ludwika mówiła z nią tylko dlatego, ażeby ją bolesnemi aluzyami — lub dotkliwemi i ostremi słowami dotykać. Ojciec Oriol i Jakób, zdawało się, byli zadowoleni.
Karolina nie zapytywała siebie jednak, czy kocha tego pięknego pretendenta do jej ręki, którego prawdopodobnie żoną zostanie. Podobał