Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/254

Ta strona została przepisana.

— Nie, tysiąc razy nie! Ja potrzebuję tych, które dotykają mego zakładu, hotelu, kasyna. To bardzo proste. Cóż dla mnie są warte grunta, które mogą być sprzedane dopiero później, kawałkami, osobom prywatnym.
— Do licha z tem wszystkiem! — powtarzał Gontran. — To jest głupia sprawa! Więc cóż mi radzisz teraz?
— Nic nie radzę. Sądziłbym tylko, że należałoby dobrze rozważyć, na którą z sióstr się decydujesz.
— Tak... tak... to straszne... zastanowię się... rozważę... Teraz spać pójdę przedewszystkiem; sen przynosi dobrą radę.
Powstał, ale Andermatt zatrzymał go.
— Przepraszam cię, mój drogi, jeszcze słów parę o innej sprawie. Udaję wprawdzie, że nie rozumiem, ale rozumiem doskonale te wszystkie aluzye, które do mnie robisz, twoje wszystkie przycinki chciałbym, ażeby tak dalej nie było. Wymawiasz mi ciągle, że jestem żydem, to znaczy, że zarabiam pieniądze, jestem skąpy, jestem spekulantem, podszytym zręcznym oszustem. Widzisz, mój kochany, życie moje upływa na zbieraniu nie bez trudu pieniędzy, które ci daję koniec końców. Pozostawmy więc to. Jest jeszcze jeden zarzut, którego nie dopuszczam, jako zbyt niesprawiedliwego. Mówisz, żem