Nazajutrz miano właśnie siadać do stołu w prywatnym jadalnym salonie rodziny de Ravenel i Andermattów, kiedy Gontran otworzył drzwi i zaanonsował: Panny Oriol!
Panny weszły nieco zmieszane, a za niemi uśmiechnięty Gontran.
— Porwałem obie panny wprost z ulicy i przyprowadzam gwałtem, gdyż czuję właśnie potrzebę wytłómaczenia się przed panną Ludwiką — czego na ulicy nie mogłem przecież zrobić.
Zabrał od nich kapelusz, parasolki — gdyż zaskoczył je powracające ze spaceru — posadził, pocałował siostrę, uścisnął rękę szwagra i Pawła, potem zwrócił się do Ludwiki Oriol.
— Teraz, proszę mi powiedzieć — rzekł — co pani ma od pewnego czasu przeciwko nam?
Dziewczyna zmieszała się, jak ptaszek, kiedy wpadł w siatkę, gdy go myśliwy zabiera.
— Ależ, nie, panie, wcale nie. Kto to mógł panu podsunąć myśl podobną?
— Wszystko, pani, kompletnie wszystko. Nie przychodzi pani do nas, ani też do arki Noego (tak nazywał wielki, spacerowy powóz). Przybierasz pani surową minę, ile razy zbliżam się do niej, zaczynam rozmowę.
— Ależ, nie, nie — upewniam pana.
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/257
Ta strona została przepisana.
III.