Później jeszcze, kiedy ją widział wychudłą, z wklęsłymi policzkami, o żółtym kolorze skóry, myślał, że powinnaby mu oszczędzić tego widoku i zniknąć na kilka miesięcy, aby zjawić się znowu świeżą, piękniejszą jeszcze, starać się zapomnieć o tym wypadku lub łączyć z wdziękiem kokieteryi kochanki kokieteryę młodej matki, pozwalającej oglądać dziecko tylko zdaleka, pośród zwojów różowej gazy i wstążek.
Miała zresztą doskonałą sposobność wykazać ten takt, którego się po niej spodziewał; myślał, że spędzi całe lato w Mont-Oriol, a jego zostawi w Paryżu, ażeby mu się nie pokazywać zwiędłą i zdefigurowaną. Zdawało mu się, że go zrozumie.
Lecz ona, ledwie do Owernii przybyła, nagliła go bezustannie rozpaczliwymi listami, że musiał przyjechać, poprostu z litości nad nią. Teraz narzucała mu się ze swoją czułością lękliwą i zdenerwowaną — opanowywała więc go chęć nieprzeparta opuścić ją, nie widzieć już nigdy, nie słyszeć zawsze na jedną nutę śpiewanej, irytującej go tylko miłosnej piosneczki. Pragnąłby wypowiedzieć jej wszystko, co mu leżało na sercu, wytłómaczyć, że jej zachowanie się jest tylko niezręczne i głupie, a nie mógł tego uczynić, nie śmiał odjechać, ale nie potrafił również powstrzymać się, ażeby nie okazać przed
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/261
Ta strona została przepisana.