nią niecierpliwości w słowach nieraz gorzkich i bolących.
Ona tembardziej nad tem cierpiała, że chora, ociężała, coraz więcej odczuwająca dolegliwości kobiet ciężarnych, potrzebowała jakiejś pociechy, współczucia. Kochała go, oddając mu ciało swoje, duszę, istotę całą, poświęcając miłość bez żadnych zastrzeżeń i granic. Nie czuła się już panią siebie, ale jego żoną, towarzyszką, przyjaciółką, posłuszną niewolnicą, rzeczą jego. Według niej, między niemi nie mogło już być mowy o grzeczności, kokieteryi, wiecznem pragnieniu rozkoszy tylko, gdyż ona należała do niego w zupełności, związana z nim była węzłem słodkim i potężnym: dzieckiem, które miało wkrótce przyjść na świat.
Jak tylko zostali sami przy oknie, rozpoczęła swoje czułe wynurzenia:
— Pawle, mój drogi, powiedz, czy ty mnie zawsze tak samo kochasz?
— Naturalnie. Ależ ty mi powtarzasz to pytanie codzień; staje się ono nareszcie nużącem.
— Przebacz mi! dlatego to robię, że już nie mogę temu wierzyć; potrzebuję, abyś mnie upewnił, przekonał, potrzebuję słyszeć ciągle to piękne słowo. Ponieważ ty mi go nie powtarzasz już tak często, jak dawniej, zmuszoną jestem upominać się o nie, żebrać go u ciebie.
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/262
Ta strona została przepisana.