Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/278

Ta strona została przepisana.

złośliwy może. Tem gorzej. Ale ona nie pomyliła się; widzi pani, ona została sama, nie chciała iść z nami. O, ona zrozumiała, dobrze zrozumiała...
Ujął w czasie rozmowy rękę Ludwiki i grzecznie, słodko pocałował końce palców mówiąc:
— O, jaka pani dobra! jaka pani dobra!
Ona, wsparta o ścianę lawy, słuchała w milczeniu bicia jego serca. Jedyną myślą, która błądziła w jej zamąconym umyśle, było: zwyciężyłam siostrę.
Wtem przy wejściu do groty pokazał się cień. Paweł Bretigny patrzył na nich. Gontran z pewnym naturalnym spokojem opuścił rękę Ludwiki, którą przy ustach trzymał i zauważył
— Ha, ty tu? Sam jesteś?
— Tak. Tak. Dziwię się, żeście znikli.
— Wracamy zaraz, mój kochany. Przyglądamy się... temu... Prawda, że to ciekawe?
Ludwika poczerwieniała do skroni, wyszła pierwsza i poczęła iść pod górę; dwaj młodzi ludzie szli za nią i rozmawiali półgłosem.
Krystyna i Karolina patrzyły na powracających, trzymając się za ręce.
Potem wrócili wszyscy do powozu, gdzie oczekiwał ich markiz i arka Noego ruszyła do Enval.
Nagle, wśród sosnowego lasu powóz za-