Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/279

Ta strona została przepisana.

trzymał się, a furman, zlazłszy, kląć począł; po kazało się, że drogę zagradzał padły osioł.
Wszyscy zapragnęli go obejrzeć i wyszli z powozu. Osioł leżał rozciągnięty w czarnym pyle, tak wychudzony, że zdawało się, iż skóra, naciągnięta na kościach, byłaby na nim pękła, gdyby był nie zdechł. Szkielet jego zarysowywał się wyraziście pod wychudzoną skórą, w wytartym na żebrach włosie.
Długie wychudzone uszy zwieszały się, jak szmaty, dwie świeże rany na kolanach wskazywały, że często upadał, jeszcze nawet dzisiaj, zanim się po raz ostatni położył, a inna rana z boku ukazywała miejsce, gdzie go jego pan od lat wielu żelaznym szpicem, umocowanym na kiju, po bokach uderzał, aby powolny jego chód przyspieszyć.
Woźnica ujął osła za tylne nogi i zawlókł do rowu ze słowami:
— Nikczemna banda, żeby tak zwierzę pozostawić na środku gościńca!
Nikt z otoczenia nie odezwał się słowem, wszyscy wsiedli z powrotem do powozu. Krystyna była smutną, wzruszoną — pojęła po raz pierwszy nędzę stworzenia w niewoli i chwilami wydawała się jej śmierć jako coś upragnionego.
Nagle zbliżyli się do małego wózka, ciągnionego przez jakiegoś półnagiego draba, jakąś kobietę w łachmanach. i chudego psa, zmęczo-