Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/288

Ta strona została przepisana.

— A, do kroćset, masz pan słuszność, jakżeź mogłem o czemś podobnem zapomnieć! Dziś jeszcze wezmę się do tej rzeczy. A skoro już o tem mówimy, pozwól pan, że zapytam, czy pisałeś pan do profesorów Larenarda i Pascalisa o naszej studni?
— Panie prezesie, z tymi nic się nie da zrobić, nawet gdyby się sami przekonali, że na sza studnia jest dobrą. U nich można wskórać tylko przez siłę przekonania, powziętą oczywiście naprzód z góry.
Przechodzili około Pawła i Gontrana, którzy właśnie przyszli, aby się napić kawy po śniadaniu. Inni goście kąpielowi przybyli także, głównie panowie, gdyż panie zazwyczaj po obiedzie udają się na godzinę lub dwie do swoich pokojów.
Piotr Martel pilnował kelnerów i wołał:
— Jeden koniak! Jednę anyżówkę! Jednę kminkówkę! — i to tym samym basem głębokim, który za godzinę rozlegał się na próbie.
Andermatt stanął na chwilę i rozmawiał z obu młodymi ludźmi, a potem przechadzał się dalej z doktorem.
Gontran rozłożył nogi, rozkrzyżował ra miona i w tej pozycyi umieścił się w fotelu, oparłszy szyję na poręczy i skierowawszy oczy i cygaro w górę. Palił i znajdował się w stanie błogiego używania. Nagle odezwał się: