Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/295

Ta strona została przepisana.

— Jutro o trzeciej godzinie, panie hrabio!
— Pani tak łaskawa!
A zwracając się do Pawła, mówił:
— Słuchaj, pojmiesz, że w salonie nie mogę w obecności młodszej zbliżyć się do starszej, ale gdy się znajdziemy w lesie, pospieszę naprzód, a wy zostaniecie z Karoliną cokolwiek w tyle. Wszak przyjdziesz?
— Owszem, bardzo chętnie.
— A zatem rzecz ułożona.
Wstali i poszli zwolna gościńcem ku dołowi. Gdy przechodzili około La Roche Predière, skręcili na lewo i przeszli kwiecistą doliną wśród drzew. Gdy przyszli nad rzeczkę, usiedli na skraju lasu i czekali.
Niebawem nadeszły trzy panie. Ludwika szła przodem, pani Honorat z Karoliną z tyłu.
Obie siostry były bardzo ze spotkania zadowolone. Gontran wykrzyknął:
— To był wspaniały pomysł, żeście panie tu przyszły.
Doktorowa odpowiedziała:
— To mój pomysł.
I poszli dalej razem. Ludwika i Gontran biegli szybko naprzód i niebawem oddalili się o taki spory kawał, że z powodu zakrętów ścieżki zgubili się z oczu.
Otyła kobieta, która straciła dech, mruczała: