Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/296

Ta strona została przepisana.

— Zapewne, młodzi mogą tak biegać, ja tak szybko chodzić już nie mogę.
Karolina wyrwała się:
— Proszę pozwolić, ja ich zawołam.
Chciała pobiedz za niemi, ale doktorowa ją zatrzymała:
— Ależ mała, nie przeszkadzaj im, skoro chcą się z sobą bawić, nie należy im przeszkadzać. Oni sami wrócą do nas.
Usiadła na trawie w cieniu sosny i wachlowała się chustką. Karolina rzuciła Pawłowi smutne spojrzenie, w którem była prośba i rozpacz.
Zrozumiał je i odrzekł:
— Wie pani co, pozwolimy pani doktorowej tutaj odpocząć, a sami pójdziemy za siostrą?
Odpowiedziała mu żywo:
— Owszem, bardzo chętnie!
Pani Honorat zauważyła:
— No, to idźcie, dzieci. Ja tu zaczekam, ale nie bawcie się zbyt długo.
Paweł z Karoliną odeszli. Biegli z początku bardzo szybko, gdyż nie widzieli tamtych dwojga, ale spodziewali się, że ich niebawem dogonią. Po kilku minutach przystanęli, nie wiedząc, czy Ludwika i Gontran skręcili w bok na lewo albo weszli w las na prawo. Karolina wołała drżą cym głosem bez ustanku, ale nikt nie odpowiadał. Zaniepokojona odezwała się:
— Mój Boże, gdzie oni też być mogą?