Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/297

Ta strona została przepisana.

Paweł uczuł znowu te głęboką litość, to rzewne uczucie, którego już raz doświadczył, gdy stali razem przy kraterze Nugere. Nie wiedział, co ma powiedzieć zrozpaczonej dziewczynie — opanowała go nagle chęć porwania jej w ojcowski uścisk, ucałowania, wynalezienia jej jakiejś słodkiej pociechy. Ale czego? Odwracała się na wszystkie strony, rozpa^ czliwie rzucając w zrokiem i jęczała:
— Zdaje mi się, ze tędy poszli! — Nie, tamtędy! Czy nie słyszy pan nic?
— Nic, łaskawa pani, nie słyszę nic. Najlepiej będzie, jeżeli tu zaczekamy na nich.
— Ach, mój Boie, musimy ich znaleść!
Ociągał się przez kilka chwil, poczem odezwał się do niej zupełnie cicho:
— Czy pani tak bardzo cierpi?
Spojrzała nań rozpaczliwym wzrokiem, łzy napłynęły jej do oczu i przesłoniły wzrok, jakby lekką mgłą. Chciała mówić, ale nie mogła, nie śmiała, a przecież jej zbolałe serce odczuwało potrzebę zwierzenia się przed kimś. On zapytał:
— Czy bardzo go pani kocha? Ależ niech mi pani wierzy, on nie jest wart miłości pani.
Już nie mogła dłużej wytrzymać, zasłoniła oczy rękami, aby ukryć łzy i zawołała:
— Nie, nie, ja go nie kocham, wcale go nie kocham. Zbyt niegodnie ze mną postąpił! Zażartował sobie ze mnie, a to było nieuczciwe,