Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/299

Ta strona została przepisana.

— Mam do pana zaufanie i sądzę, że pan go nie zawiedzie.
Zawrócili oboje, on podniósł ją, aby ją przenieść przez strumyk, podobnie, jak rok temu przenosił Krystynę. Krystynę! Ileż to razy prze chodził z nią tą samą drogą w owym czasie, kiedy ją kochał. I pomyślał sobie, dziwiąc się tej zmianie, jak krótką była owa miłość.
Karolina położyła palce na jego ramieniu i szepnęła:
— Pani Honorat usnęła, usiądźmy zupełnie cicho.
Pani Honorat w istocie spała oparta o drzewo, zasłoniwszy sobie twarz chustką i założywszy ręce przed sobą. Usiedli o kilka kroków od niej i nie mówili ze sobą, aby jej nie obudzić.
Głęboka cisza lasu ogarnęła ich, a z nią dziwnie bolesne uczucie osamotnienia. Słychać było tylko szum wody, spadającej w oddali po kamieniach i zaledwo dający się zauważyć szmer, jaki sprawia owad, przedzierający się gdzieś między liśćmi.
Gdzie się podzieli Ludwika i Gontran? Co oni robili? Nagle ukazali się oboje w oddali — wracali. Pani Honorat obudziła się i była zdumioną, zobaczywszy przy sobie Pawła i Karolinę, gdyż nie słyszała wcale, kiedy powrócili.
— A gdzież tamci, gdzie oni byli?
Paweł odpowiedział: