Gdy Paweł z Gontranem wrócili do hotelu, odezwał się Paweł tonem pogardliwym:
Cóż ten szarlatan ma do czynienia w tym domu?
Gontran odpowiedział przezornie:
— Z takimi awanturnikami różnie bywa. Wkręcają się oni, jak skorki. Zdaje mi się, że ten ma już dosyć włóczęgi i tego wysługiwania się kaprysom Hiszpanki, której jest więcej kamerdynerem, jak lekarzem. A być może, że szuka on tam czegoś więcej. Córka profesora Cloche była dlań zdrową potrawą, druga Oriolka mogłaby także być nie do odrzucenia. Wietrzy on widocznie, próbuje, bada. Miałby może ochotę zostać współwłaścicielem zdrojowiska, wyprzeć stąd tego bałwana Latonne’a i zdobyć sobie w istocie każdego lata dostateczną ilość pacyentów na zimę. Tak, tak, takie są prawdopodobnie jego plany.
W sercu Pawła obudziła się tłumiona wściekłość i rodząca się z zazdrości nienawiść.
Za nimi odezwał się głos:
— He! he!
Był to Mazelli, który przyszedł za nimi. Bretigny odezwał się doń z odcieniem złośliwej ironii:
Gdzież to pan tak biegniesz, doktorze? Wyglądasz pan, jakbyś był w pogoni za szczęściem.