Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/314

Ta strona została przepisana.

rywala i zwrócić na siebie. Był on delikatnym w obejściu z nią, a przecież energicznym i powtarzał tak często, że nie można tego było uważać za oświadczenie miłosne: Kocham panią bardzo!
I tak trwała walka z dnia na dzień, gdy obaj się zeszli, pomimo że na razie ani jeden, ani drugi nie mieli jasno wytkniętego celu. Nie chcieli oni ustąpić sobie miejsca, jak dwa psy, gryzące się o ten sam kawałek mięsa.
Karolina odzyskała napowrót swój dobry humor, ale stała się złośliwszą, w jej uśmiechu i spojrzeniu nie było już tej szczerości i wydawało się, jakby okoliczność, iż Gontran ją porzucił otworzyła jej oczy i przygotowała ją na wszelkie możliwe rozczarowania i uczyniła roztropniejszą. Lawirowała zręcznie pomiędzy obu zakochanymi, mówiąc każdemu z nich to, co nie mogło zrazić drugiego i nie okazując, że jednego lub drugiego wyróżnia, że żartuje sobie z któregokolwiek, lub że bierze którego na seryo.
Ale nadeszła chwila, że zdawało się, jak gdyby szanse Mazellego nagle poszły w górę. Obejście się jego z nią zaczęło być poufalsze, jakgdyby nastąpiło pomiędzy niemi jakie porozumienie. W czasie rozmowy z nią bawił się jej parasolką, lub wstążką jej sukni, co Pawłowi wydawało się, jakby utrwaleniem stanu posiadania z jego strony i wywoływało u niego taką