Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/318

Ta strona została przepisana.

Zaczął okrążać rzecz zwolna, powoływał się na swe doświadczenie i na jej niedoświadczenie, ażeby zupełnie ogólnikowo mówić z nią o awanturnikach, którzy wszędzie szukają szczęścia, wszędzie z właściwą sobie zręcznością wciskają się i oplątują naiwnych i dobrych ludzi, mężczyzn lub kobiety i sondują nie tyle serce, ile kieszeń.
Karolina pobladła nieco i słuchała uważnie i z powagą.
— Niby rozumiem, a przecież nie rozumiem. Zdaje się, że pan masz na myśli kogoś upatrzonego.
— Mówię o doktorze Mazellim.
Spuściła oczy, nie odpowiadała przez kilka sekund, potem odezwała się drżącym głosem:
— Jesteś pan tak otwartym, że ja uczynię to samo. Od czasu od czasu zaręczyn mojej siostry, stałam się cokolwiek inną, trochę mniej głupią i domyślałam się po trochu tego, o czem mi pan mówi, ale w cichości ducha bawi mnie to, gdy się do mnie zbliża.
Podniosła twarz, a w jej uśmiechu i spojrzeniu było tyle słodyczy, tyle wesołej pustoty, że Bretigny uczuł się nagle porwanym i podbitym w zupełności. Jego serce tłukło się niespokojnie, czuł, że Mazelli nie był owym wybranym, że zatem on był tym zwycięzcą.
— A więc pani go nie kocha?