— Kogo, Mazellego?
— Tak.
Spojrzała na niego wzrokiem tak pełnym wyrzutu, że uczuł się poruszonym do głębi i bełkotał błagalnym głosem:
— Nie kochasz pani nikogo?
Odpowiedziała szeptem ze spuszczonemi oczami:
— Nie wiem, kocham tych, co mnie kochają.
Pochwycił nagle ręce dziewczęcia i okrył je gorącymi pocałunkami. Była to jedna z tych chwil, w których się traci rozum pod wpływem namiętności, gdy słowa, które się wymawia, wypływają więcej z wzburzonych nerwów, niż z rozumu.
— Ależ ja panią kocham, moja mała Karolciu, ja kocham panią!
Wyrwała mu szybko jednę rękę, położyła ją na jego ustach i szeptała:
— Nie mów pan, proszę, takich rzeczy, nie mów pan. Byłoby dla mnie zbyt bolesnem, gdyby to było również kłamstwem.
Wyprostowała się, a on wstał, porwał ją w ramiona i począł namiętnie całować.
Bliski szmer przerwał ten wybuch czułości. Ojciec Oriol, który wszedł po cichu, patrzył na nich przerażonym wzrokiem. Po chwili zawołał:
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/319
Ta strona została przepisana.