Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/320

Ta strona została przepisana.

— Boże skaż mię, Boże skaż mię, co za łajdak!
Karolina uciekła, a obaj mężczyźni stanęli naprzeciw siebie. Paweł usiłował wytłómaczyć się:
— Mój Boże, panie Oriol, ja wprawdzie zachowałem się, jak... jak...
Ale stary nie słuchał go wcale. Wściekłość, przerażająca wściekłość opanowała go. Z zaciśniętemi pięściami rzucił się na Bretigny’ego, wykrzykując:
— Skaranie Boże, co za łajdak!
Gdy w końcu stanęli tak blisko naprzeciw siebie, że nosy ich prawie się stykały, porwał go swemi obiema chłopskiemi dłońmi za kołnierz. Ale tamten, równie wielki i silny wskutek uprawiania wszelakich sportów, odepchnął Owerniaka silnym ruchem ręki i rzucił nim o ścianę.
— Słuchaj pan, panie Oriol, tu nie chodzi o to, aby się bić wzajemnie, lecz aby się porozumieć. Pocałowałem pańską córkę, to prawda, ale przysięgam panu, że to było po raz pierwszy i przysięgam także, że chcę się z nią ożenić.
Stary, którego wściekłość opuściła trochę pod wpływem natarcia przeciwnika, ale wzburzenie utrzymało się dalej, bełkotał:
— Zapewne, to piękna historya sprzą-