twarzyczkę. Mamka odwinęła poduszki i odsłoniła niosąc na ręku nowonarodzoną, której żywe poruszenia znamionowały istnienie nowego człowieka.
Krystyna dotykała dziecka drżącą ręką, a potem całowała jego ciałko, maleńkie nóżki i stopy i patrzyła na nie pogrążona w dziwnej zadumie. Oto, myślała sobie, spotkały się dwie istoty, pokochały się z szaloną namiętnością, a z ich uścisku powstał taki oto człowiek. To byli oni oboje do śmierci z sobą przez tę istotkę złączeni, on i ona, którzy w ten sposób przedłużali swe istnienie.
A teraz oni, twórcy, rozłączyli się na zawsze. Nigdy już ich spojrzenia nie skojarzą się z sobą w jednym z takich momentów, które rodzaj ludzki czynią niewygasłym.
Przycisnęła dziecko do piersi i szeptała:
— Żegnaj! żegnaj!
Pożegnanie to odnosiło się do niego. Było to śmiałe, choć pełne rozpaczy rozstanie się dumnej duszy, pożegnanie kobiety, która długo jeszcze, może na zawsze cierpieć będzie, ale która przynajmniej będzie umiała ukryć łzy swoje przed światem.
Przerwał jej te myśli Wilhelm, który przez otwarte drzwi odezwał się:
— Oddajże mi zaraz moją córkę!
Podbiegł do łóżka i wziął małą na ręce,
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/350
Ta strona została przepisana.