Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/351

Ta strona została przepisana.

które już przyzwyczaiły się do trzymania dziecka, podniósł je nad głowę i zawołał:
— Dzień dobry, panno Andermatt! Dzień dobry, panno Andermatt!
Krystyna myślała sobie: „Oto jest mój mąź!“ i zdziwionemi oczyma spoglądała na niego, jakgdyby go po raz pierwszy widziała. To był człowiek, z którym była prawnie związaną, do którego należała, człowiek, który według ludzkich, religijnych i społecznych pojęć był jej częścią, więcej jeszcze, bo panem jej dni i nocy, jej serca i jej ciała. Miała ochotę prawie że śmiać się, tak dziwnem wydało jej się to w tej chwili, albowiem między nim a nią nigdy nie będzie łącznika, owego łańcucha, który świeci wiecznie, nieskończenie słodko, bosko prawie!
Ona nie uczuwała nawet żadnych wyrzutów sumienia z powodu, że go oszukała. Dziwiła się temu i szukała powodów. Dlaczego? Widocznie zbyt różnili się z sobą, zbyt rozdzieleni byli jedno od drugiego. On jej nie rozumiał, a ona jego, a mimo to był dobrym, uprzejmym i szczerze jej oddanym.
Wilhelm usiadł przy niej i odezwał się:
— Posłuchaj, drogie dziecko, nie mam odwagi zapowiadać ci odwiedzin w chwili, gdyś tak potraktowała doktora Blacka. A jednak zrobiłabyś mi wielką łaskę, gdybyś jednego czło-