Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/41

Ta strona została przepisana.

Krystyna zawołała:
— O, jakże byłabym szczęśliwą tutaj!
Czuła się rzeczywiście szczęśliwą, przepełnioną samozadowoleniem, przenikającem ciało i serce, pozwalającem oddychać swobodnie, nadającem człowiekowi jakąś świeżość i lekkość, ile razy przybywa do okolicy, która pieści oczy, czaruje, upaja i zdaje się roztwierać do ciebie ramiona, jakbyś był dla niej stworzony.
Posłyszawszy wołanie:
— Pani! pani! — spostrzegła nieco dalej doktora Honorata, którego poznała po kapeluszu. Doktor zbliżył się i od prowadził całą rodzinę na inny stok góry, w stronę lasku, porosłego niewielkiemi drzewami, gdzie oczekiwało ze trzydzieści osób, cudzoziemców i gospodarzy miejscowych.
U nóg ich była spadzista pochyłość, schodząca aż do drogi z Riom, ocienionej wierzbami, osłaniającemi mały strumień; po środku zaś winnicy, nad brzegiem strumienia wznosiła się wielka, spiczasta skała, przed którą klęcząc, jakby się modliło dwóch ludzi. Był to właśnie ów kamień ojca Oriol.
Oriolowie, ojciec i syn, przymocowywali lont. Na drodze tłum ciekawych, gospodarzy, gromadka niespokojnych gapiów spoglądała ku nim.
Doktor Honorat wybrał wygodne miejsce dla Krystyny, która usiadła z bijącem sercem,