Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/43

Ta strona została przepisana.

Paweł Bretigny pokazywał Krystynie krajobraz, rozwijający się w dali. Widać było najprzód Riom, przedstawiające się jako plama różowa, potem kępę topoli na równinie, następnie Ennezat, Meringues, Leroux, gromadkę wiosek ledwie dostrzegalną, tworzących jakby ciemne piętno na tle nieprzerwanej zieloności, a dalej u podnóża góry Forez, zdawało mu się, że widzi Thiers. Ożywiając się, mówił:
— Uważa pani? Proszę patrzeć prosto na mój palec. Ja widzę bardzo dobrze.
Ona nie widziała nic, ale nie dziwiła się wcale, że on widzi, gdyż patrzył swojem okrągłem, bystrem okiem drapieżnego ptaka, które, zdawało się, sięgało tak daleko, jak luneta morska.
Potem zabrał głos znowu:
— Illier płynie przed nami, pośród tej równiny, ale niepodobna go dojrzeć. Jest on za daleko — około trzydziestu kilometrów stąd.
Krystyna nie starała się wcale wyszukać tego, co on wskazywał, gdyż cała jej uwaga, myśl i spojrzenie skoncentrowane były na skale. Myślała sobie, że za chwilę ten wielki kamień już istnieć nie będzie, że się w proch rozsypie i jakieś współczucie uczuła dla tego kamienia, współczucie małej dziewczynki dla rozbitej zabawki. Kamień ten już od tak dawna siedział