Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/44

Ta strona została przepisana.

na tem samem miejscu i tak mu było z tem dobrze. Dwaj owi ludzie powstali w tej chwili i poczęli zgromadzać kamyczki u nóg swoich rozrzucone, robiąc przyspieszone ruchy łopatą.
Tłum ludzi, coraz wzrastający na drodze, zbliżył się nieco. Chłopcy kręcili się koło obu pracowników, potrącali ich, biegali jak młode, wesołe zwierzątka. Z wyniosłego pagórka, na którym znajdowała się Krystyna, ludzie ci wydawali się małymi, gromadką mrówek, pracujących na mrowisku. Szmer głosów ludzkich podnosił się do góry to ledwie dosłyszalnymi dźwiękami, to żywiej; ten zmieszany tłum głosów i ruchów ludzkich, rozpraszający się w powietrzu, stanowił coś podobnego do pyłu, powstałego ze sproszkowanej mowy ludzkiej.
Na wzgórzu tłum powiększał się także przy bywającymi ciągle ze wsi i pokrywał pochyłość, dominującą nad skazaną na rozsadzenie skałą.
Nawoływano się wzajemnie, łączono się hotelami, klasami, kastami. Najgłośniejsze było zgromadzenie aktorów i muzykantów, na którego czele stał i rządził Piotr Martel z Odeonu, porzuciwszy zwykłą swoją partyę bilardu.
W panamie na głowie, z zarzuconą na ramiona czarną zarzutką, z pod której wychylał się przód bez kamizelki, uważanej widocznie w polu za zbyteczną, z brzuchem, jak garb sterczącym, wąsaty aktor miał minę dowódcy, wska-