razy w czasie każdego jedzenia, nachylając koneweczkę nad szklanką syna, mówił:
— Trzeba skończyć.
Ponieważ zaś wino, przesycone alkoholem, rozgrzewało mu krew i spać przeszkadzało, wstawał w nocy, zapalał latarkę, wdziewał spodnie i budził swego kolosa, poczem wziąwszy po kawałku chleba ruszali do beczki z winem. Kiedy już sobie brzuchy napełnili, że aż im dudniły, ojciec stukał w beczkę i próbował, o ile poziom płynu obniżył się.
Markiz przerwał:
— To oni pracują przy skale?
— Tak, oni.
W tej chwili właśnie obaj mężczyźni oddalili się od skały, podsypanej prochem, a cały tłum ludzi na dole uciekać począł, jak armia w odwrocie. Jedni zwrócili się w kierunku ku Riom, drudzy w kierunku Enval, zostawiwszy skałę znowu samotną na małem wzgórzu, porosłem trawą i zarzuconem kamieniami, gdyż, jak powiedzieliśmy, skała dzieliła winnicę na dwie połowy, a części, dotykające bezpośrednio do owego kamienia, oczyszczone jeszcze nie były.
Tłum na górze również liczny, jak na dole, drżał z niecierpliwości, kiedy silny głos Piotra Martel zawołał:
— Ostrożnie! Lont zapalony!
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/48
Ta strona została przepisana.