Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/50

Ta strona została przepisana.

schował się za skałą, Paweł pobiegł za nim, pies znowu obiegł wkoło i tak chwilparę biegali wkoło niej, jakby się bawili w chowanego.
Widząc nareszcie, że psa nie spędzi, młody człowiek wrócił na miejsce, a pies z jeszcze większą wściekłością rozpoczął szczekanie.
Nieopatrznego śmiałka przywitano wykrzykami gniewu, gdyż ludzie nigdy nie przebaczają tym, którzy im napędzają strachu.
Krystynę wzruszenie pozbawiło oddechu, obiema rękami przycisnęła serce, mocno bijące.
Straciła głowę do tego stopnia, że pytała Pawła:
— Pan nie jesteś raniony, prawda?
Gontran rozwścieczony wołał:
— Ależ to bałwan! On zawsze z jakiemś głupstwem wyskoczy; nie znam podobnego idyoty!
Wtem zadrżała ziemia, gwałtowny wybuch wstrząsnął całą okolicą i długą chwilę echo powtarzało go, jak wystrzał armatni w górach.
Krystyna widziała tylko deszcz kamieni, spadających i wysoką kolumnę sproszkowanej ziemi.
Natychmiast cały tłum z góry poruszył się, jak fale, i z krzykiem w dół się rzucił; przodem wyskakiwał cały batalion kuchcików po wzgórzu, pozostawiwszy z tyłu za sobą tłum komedyantów, spuszczających się w dół z Piotrem Martel na czele.