Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/51

Ta strona została przepisana.

Trzy różnokolorowe parasolki zostały zagarnięte także w tym pochodzie.
Wszyscy biegli, mężczyźni, kobiety, chłopi, mieszczanie. Padali, podnosili się, biegli znowu i zmieszawszy się razem na drodze podążali do miejsca eksplozyi.
— Poczekajmy trochę — rzekł markiz — zobaczymy wszystko potem, niech się ciekawość powszechna zaspokoi nieco.
Inżynier Aubry-Pasteur upadł i podniósłszy się z wielkim trudem odrzekł:
— Ja wracam do wsi ścieżkami. Nie mam tu więcej już nic do widzenia.
Uścisnął ręce wszystkich, ukłonił się i poszedł.
Doktor Honorat znikł także. Rozmawiano o nim właśnie. Markiz zwrócił się do syna:
— Znasz go dopiero od trzech dni, a wyśmiewasz ciągle; skończy się na tem, że go obrazisz.
Gontran wzruszył ramionami.
— Oh, nie! To filozof, to sceptyk. Ręczę ci, że się nie rozgniewa. Kiedy jesteśmy sami, on śmieje się z całego świata i ze wszystkich, poczynając od chorych a kończąc na swoim zakładzie leczniczym. Ręczę ci, że on nigdy nie rozgniewa się za moje żarty!
W dole, na miejscu roztrzaskanej skały, panowało jednak nadzwyczajne wrzenie. Olbrzymi