Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/53

Ta strona została przepisana.

— Jest źródło! Eksplozya przyczyniła się do jego wytryśnięcia.
Weszli wszyscy w tłum. Paweł i Gontran, idąc przodem, odtrącali ciekawych i nie troszcząc się o głosy niezadowolenia, otwierali drogę Krystynie i jej ojcu.
Postępowali śród stosów kamieni ostrych, złamanych, poczerniałych od prochu i stanęli nareszcie przed jamką, napełnioną błotnistą wodą, która kłębiąc się, spływała do strumienia pomiędzy nogami ciekawych. Andermatt był już na miejscu, ująwszy sobie publiczność szczególnym sposobem — co, jak mawiał Gontran, było jego właściwością, a wpatrywał się z głęboką uwagą w ziemię i wypływającą wodę.
Doktor Honorat, stojąc naprzeciwko niego z drugiej strony szczeliny, z której wypływała woda, wpatrywał się także w twarz, wyrażającą znużone oczekiwanie. Andermatt rzekł:
— Trzeba pokosztować, może to mineralna woda.
Lekarz odpowiedział:
— Z pewnością mineralna; tu każda woda mineralna. Mamy więcej źródeł, niż chorych.
Andermatt rzekł znowu:
— Pomimo to należy jej spróbować.
Doktor niewiele sobie robił z tej uwagi.
Trzeba przynajmniej poczekać, aż będzie czystą — odrzekł.