wiewał. Był to doktor Bonnefille, który uwiadomiony ostatni, biegł do źródła, podobnie jak doktor Latonne, z szklanką w ręku.
Spotrzegłszy markiza, zatrzymał się.
— Co się tam stało, panie markizie? Mówiono mi, że... źródło... źródło mineralne...
— Tak, kochany doktorze.
— Obfite?
— O, tak...
— Czy oni... czy oni są tam?
Gontran odpowiedział poważnie:
— Są, naturalnie. Doktor Latonne dokonał już nawet analizy.
Doktor Bonnefille począł biedz znowu, kiedy Krystyna, już nieco uspokojona i rozśmieszona figurą doktora, rzekła:
— Ach! nie, niechcę iść do hotelu! Usiądźmy nieco w parku.
Andermatt pozostał na dole i przyglądał się, jak woda płynie.
Table d’hôte tego wieczora w hotelu Splendid był bardzo ożywiony. Rozmowa toczyła się o skale i źródle. Obiadujących było niewielu, około dwudziestu osób. Ludzie milczący zwykle, spokojni, należeli do kategoryi tych chorych,