Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/76

Ta strona została przepisana.

chodzi, jaka jej specyalna wartość, a kiedy się zbliżyli do beczki familijnej, stary pogładził ją tak, jak się gładzi grzywę ukochanego konia i rzekł z dumą:
— Panowie popróbują z tej. Niema takiego wina w butelkach, które byłoby warte tego, ani tu, ani w Bordeaux, ani gdzieindziej.
On kochał chłopską miłością wino, pozostałe w beczkach.
Olbrzym, który szedł za nim z konewką w ręku, pochylił się, pokręcił kran, a ojciec przyświecał mu z taką uwagą, jakby wykonywał niezmiernie ważną robotę.
Świeca rzucała światło wprost na twarz i starą głowę chłopa.
Andermatt szepnął na ucho Gontranowi:
— Jakie ciekawe typy!
Młody człowiek na to:
— Mnie się więcej podobają dziewczęta.
Wrócili z powrotem.
— Należałoby teraz pić przyniesione wino i pić dużo, ażeby się Oriolom przypodobać.
Dziewczęta zbliżyły się do stołu i robiły dalej swoją robotę, tak, jakby oprócz nich w izbie nie było nikogo. Gontran prawie oka z nich nie spuszczał, sam siebie zapytując: czy one bliźnięta? — tak mu się wydawały podobnemi do siebie. Bliższa uwaga pozwalała dopatrzeć różnicy: jedna była nieco pełniejszą, mniejszą,