w wodzie się moczył. Teraz włóczył się o kulach i chodził jak żuk, któremu nogę oderwano; prawą nogę włóczył za sobą, a lewą miał zgiętą we dwoje. Ale chłopcy z okolic, którzy szarą godziną biegali za dziewczętami, lub za zającem, utrzymywali, że widzieli nieraz ojca Klaudyusza, który przez krzaki i polanki sadził jak jeleń, lub ślizgał się jak wąż i że te wszystkie jego reumatyzmy były poprostu kpinami z żandarmów. Olbrzym szczególnie upierał się przy tem, że go widział nie raz, ale sto razy, zmykającego równemi nogami, z manatkami pod pachą.
Stary Oriol zatrzymał się naprzeciwko dziada Klaudyusza, uderzony jakąś myślą, która jeszcze nie zarysowała się wyraźnie w kwadratowej głowie Owerniaka.
Powiedział mu dzień dobry, dziad odpowiedział także. Później zaczęła się rozmowa o pogodzie, o winnicach, jeszcze o czemś; ponieważ zaś Olbrzym poszedł przodem, Oriol dopędził go niebawem.
Strumień ich płynął jak zawsze, czysty teraz, ale za to dno otworu miało piękne, różowe zabarwienie, powstałe skutkiem obfitego osadzania się żelaza.
Obaj spojrzeli na siebie z uśmiechem, poczem wzięli się do oczyszczania brzegów studzienki z kamieni, które układali na kupę. Na-
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/83
Ta strona została przepisana.