Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/93

Ta strona została przepisana.

Rodziły się na niem, jak lekkie, niepochwytne, czarujące owoce na tem ciele różowem i świeżem, które perły wydzielało z siebie.
Krystyna czuła, że jej tam tak dobrze, tak rozkosznie, tak miękko, że otoczona żywą, bijącą falą źródła, tryskającego u jej podnóża uciekającą bocznym otworem wanny, pragnęłaby była pozostać tam zawsze bez ruchu, bez czucia. Wrażenie spokojnego szczęścia, polegającego na cichem, w dostatku pędzonem życiu, na niezamąconej myśli, zdrowiu fizycznem, wewnętrznem dobrem zadowoleniu, przenikało ją całą, zdaje się, wraz z łagodnem ciepłem wody. Poczęła marzyć, kołysana monotonnym dźwiękiem odpływającej wody o tem, co zrobi teraz, co będzie robić jutro, o spacerach, o ojcu, o mężu, o bracie, o tym tęgim chłopaku, który ją nieco ambarasował od owego wypadku z pieskiem. Krystyna nie lubiła ludzi gwałtownych.
Żadne pragnienie nie burzyło jej duszy, spokojnej jak i serce, oprócz niejasnych pragnień dziecka, żadne pragnienie nie budziło jej do innego życia, do wzruszeń, do namiętności. Czuła się zupełnie zadowoloną i szczęśliwą.
Nagle przestraszyła się — ktoś drzwi otwierać począł — to Owerniaczka przyniosła prześcieradła, dwadzieścia minut już minęło, należało się ubierać. Przebudzenie wydało się jej jakiemś zmartwieniem, nieszczęściem prawie;