Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/98

Ta strona została przepisana.

jabym w niej nie rozmoczył mego chleba do zupy!
— A ja — odpowiedział ktoś inny — nie gotowałbym w niej mego mięsa!
Markiz zauważył, że bąble kwasu węglowego wydawały mu się liczniejsze, większe, bardziej energiczne w tem nowem źródle, niż w łazienkach hotelowych.
Kiedy stary paralityk już się ubrał, bąble wystąpiły na powierzchnię w takiej obfitości, że woda zdawała się być przewleczoną nieskończonymi łańcuszkami, z małych brylantów złożonymi, w których promienie południowego słońca tysiącem barw grały.
Aubry-Pasteur począł się śmiać.
— Słuchajcie państwo, co robią w zakładzie. Wiecie, że źródło trzeba wziąć podstępem, w samotrzask, jak ptaka, albo raczej nakryć go kloszem. To się nazywa, uwięzić je. Otóż, zeszłego roku co się stało ze źródłem, zaopatrującem zakład. Kwas węglowy, lżejszy od wody, zgromadził się w ilości nadto wielkiej pod kloszem i pod wpływem nacisku cofnął się do rur, napełnił w wielkiej ilości kabiny i był przyczyną uduszenia chorych. Były trzy takie wypadki w ciągu dwóch miesięcy. Udano się tedy znowu po radę do mnie, a ja wymyśliłem bardzo prosty aparat, składający się z dwóch rurek, które doprowadzały oddzielnie płyn i gaz z pod klosza