Strona:PL G de Maupassant Nasze serce.pdf/105

Ta strona została przepisana.

Przyszedł tam o godzinę zawcześnie i błąkał się długo po ogrodzie, po którym przesuwały się tylko ludzie wcześnie wstający, rzemieślnicy, nauczyciele, szwaczki, urzędnicy dążący do biur położonych po lewym brzegu rzeki — słowem wszelkiego rodzaju pracownicy. Z rozkoszą przyglądał się tym ludziom, których troska o chleb powszedni zmuszała do ogłupiającej pracy, a porównując się z nimi — w chwili, gdy oczekiwał kochanki, jednej z władczyń świata, czuł się tak szczęśliwym, uprzywilejowanym, wolnym od walki o byt, że mimowoli z wdzięcznością podnosił oczy ku niebiosom, gdyż opatrzność była dlaň równoznaczną z kolejnem następstwem błękitu i deszczu — z przypadkiem, rządzącym ludźmi i czasem.
Na parę minut przed dziesiątą wszedł na szczyt tarasu, niecierpliwie oczekując jej przybycia.
„Spóźni się! pomyślał. Zaledwie jednak zegar pobliski zaczął wydzwaniać godzinę, zdawało mu się, że dostrzega ją zdaleka, idącą śpiesznym krokiem panny z magazynu. „Czyżby ona?“ Nie dowierzał własnym oczom. Poznawał wprawdzie jej chód, ale wydała mu się tak inną w skromnej ciemnej sukience! Zmierzała jednak wprost ku schodom prowadzącym na taras, jak gdyby często tędy chodziła.
„Lubi widocznie to miejsce i nieraz zapewne się tu przechadza“ myślał Mariolle. Uniósłszy suknię, weszła na pierwszy stopień kamienny,