Ona przychodziła co trzy dni, bez oporu, pociągana może urokiem tych schadzek, małego domku, który stał się cieplarnią rzadkich egzotycznych roślin i nowością miłosnego stosunku, nie narażającego ją na niebezpieczeństwa, a nęcącego bałwochwalczem uwielbieniem coraz to więcej rozkochanego Mariolla.
Pewnego dnia oświadczyła:
— Teraz musisz już powrócić do świata. Przyjdź do mnie jutro po obiedzie. Oznajmiłam wszystkim, że przyjechałeś już do Paryża.
Głosem, w którym przebijała się prawdziwa boleść, spytał:
— Och, czemu tak rychło?
— Gdyby dowiedziano się przypadkiem, że jesteś w mieście, dałoby to pole do rozmaitych domysłów.
Uznawszy słuszność tej uwagi, Mariolle przyrzekł przyjść do niej nazajutrz. Po chwili milczenia zapytał jeszcze:
— Czy spodziewasz się gości?
— Tak — odparła. — Będzie nawet pewna uroczystość.
— Co to znaczy? — zapytał Mariolle, niemile dotknięty jej słowami.
Ona rozśmiała się wesoło.
— Po wielu zabiegach, wcale niełatwych, udało mi się skłonić Massivala do odegrania u mnie jutro „Dydony“, której nikt dotąd nie zna. Jest to poemat starożytnej miłości. Pani de Bratiane,
8
Strona:PL G de Maupassant Nasze serce.pdf/117
Ta strona została przepisana.