ciężki ból i badawczo przypatrywał się pani de Bratiane.
Nieruchoma, blada, z czarnemi jak noc włosami, z oczyma utkwionemi przed siebie, czekała. W energicznej, surowej prawie jej twarzy, na której oczy i brwi znaczyły się jakby czarnemi plamami, w całej jej postaci zdradzającej siłę i namiętność uczuć, było coś groźnego, niby zapowiedź burzy, przeczuwanej w chmurnych niebiosach.
Przechylając nieco głowę o długich włosach, Massival roztaczał dalej bolesną opowieść, głębokiemi tonami klawiszy.
Nagle dreszcz silny wstrząsnął postacią śpiewaczki; z nawpół otwartych ust wydarła się rozdzierająca skarga. Nie był to ów okrzyk tragicznej rozpaczy, który artyści z dramatycznemi gestami tak często wydają na scenie, ani też jeden z tych pięknych jęków zawiedzionej miłości, wywołujących oklaski rzęsiste — lecz krzyk nieokreślony, wydzierający się z ciała nie z duszy, niby wycie zranionego zwierza — krzyk zdradzonej samicy. Umilkła; a Massival opowiadał dalej pełne kłującego bólu, udręki, dzieje nieszczęsnej królowej, którą człowiek ukochany porzucił.
Ponownie rozległ się głos kobiety. Mówiła teraz o nieznośnej męczarni samotności, o niczem nieugaszonem pragnieniu pieszczot minio-
Strona:PL G de Maupassant Nasze serce.pdf/125
Ta strona została przepisana.