— O! teraz niema obawy, aby ktokolwiek panu przeszkodził.
W parę minut potem otwarty powozik unosił Mariolle’a i jego walizy ku wiosce Montigny.
Las budził się do życia. U stóp ogromnych drzew, których korony pokrywał już delikatny cień zieleni, gromadziły się coraz gęstsze krzewiny. Wiotkie brzozy o srebrzystych gałęziach najwcześniej przybrały letnią szatę, gdy na olbrzymich dębach gdzieniegdzie zaledwie ukazywała się przejrzysta, jasno zielona plamka. Buki rozwijając szybko młode swe pęki, zrzucały ostatnie zeschłe liście poprzedniego roku.
Trawa nieosłonięta jeszcze sklepieniem rozłożystych wierzchołków, nęciła oko świeżością i pełnią soków młodości. Mariolle poprzednio już na Polach Elizejskich oczarowany tym zapachem zmartwychwstającej przyrody, napawał się teraz widokiem życia roślinnego, kiełkującego pod działaniem pierwszych promieni słońca. Rozparłszy się wygodnie w powozie, opuścił ramiona po dwóch stronach powozu, oddychając pełną piersią z takiem uczuciem, jakiego doznawać musi więzień wypuszczony na swobodę i uwolniony z pęt.
Jakże rozkosznie oddychać wonnem wiosennem powietrzem!... ale jakże długo musi się napawać tą rozkoszą, by przestać cierpieć, by świeży powiew, przenikając przez płuca, dotarł do śmiertelnej rany serca i zabliźniać ją zaczął!
Strona:PL G de Maupassant Nasze serce.pdf/197
Ta strona została skorygowana.
