Wspomnienie jej ścigało go jak widziadło, ustawicznie, nieubłaganie.
„Czyż zawsze cierpieć będę jak potępieniec nigdy się od niej nie uwolnię?“ — myślał z rozpaczą.
Zaczął znów odbywać dalekie przechadzki, błąkał się po lesie z głuchą nadzieją, że zgubi swe cierpienie w głębi jaru lub w drzew gęstwinie — podobny do człowieka, który pragnąc pozbyć się ulubionego zwierzęcia, a nie chcąc go zabić, wyprowadza go daleko od domu i tam porzuca.
Pewnego dnia podczas takiej przechadzki, stanął na polance, zwanej Bukietem Królewskim. Teraz las stał się prawie czarnym, bo promienie słońca przebić nie mogły sklepienia liści. Mariolle szedł długo, wspominając z tęsknotą ów półcień rozkoszny, jaki rzucały dawniej młodziutkie listeczki, gdy nagle, skręciwszy na boczną ścieżynę stanął zdumiony przed dwoma drzewami, które jakby w uścisku splątały swe konary.
Laden obraz miłości nie zdołałby przejąć go silniejszem wzruszeniem, niźli ten widok olbrzymiego buka, obejmującego pieszczotliwie młodą brzozę.
Niby odtrącony i rozpaczą przejęty kochanek, o potężnym, a udręczonym torsie, buk dwoma potężnemi ramiony schwycił młodą drzewinę przykuł do siebie. Brzoza uwięziona w tym
Strona:PL G de Maupassant Nasze serce.pdf/233
Ta strona została przepisana.