Strona:PL G de Maupassant Nasze serce.pdf/81

Ta strona została przepisana.

— Zgoda — odparł ojciec. — Zapomnij o moich słowach.
Przeszli znowu kilka kroków w milczeniu. Pan de Pradon zapytał:
— Może wrócilibyśmy do domu? Jestem zmęczony i chciałbym się położyć.
— O nie! — odrzekła — ja przejdę się jeszcze. Noc taka cudna.
— Nie odchodź daleko — szepnął jeszcze na odchodnem. — Na wsi nie można nigdy przewidzieć, kogo się spotka.
— O! będę chodziła koło domu.
— Dobranoc ci, moje dziecko.
Pocałował ją w czoło i wrócił ku domowi. Ona usiadła trochę dalej na darniowej ławeczce wspartej o pień dębu. Noc była ciepła; aromatyczna woń pól i morskich wyziewów unosiła tę się w powietrzu jasnem a mglistem, bo gdy księżyc wypłynął na niebo, opary zasłoniły zatokę.
Pełzały w dal jak dymy białawe, kryjąc przed Oczyma wydmę, którą za chwilę zakryć miał przypływ morza.
Skrzyżowawszy ręce na kolanach, z oczyma w dal utkwionemi, pani de Burne usiłowała sięgnąć wzrokiem w głąb własnej duszy, którą podobnie jak ową wydmę piaszczystą osłaniały gęste, nieprzeniknione mgły.
Ileż to razy w Paryżu, siedząc w swym gabinecie przed lustrem, zadawała sobie pytanie: