zręcznym, istnym skarbem dla dziennika, jak mówił ojciec Walter, znający się na tem jako redaktor.
Ponieważ jednak pobierał tylko dziesięć centymów od wiersza i dwieście franków stałe pensyi miesięcznie i ponieważ życie bulwarowe, życie kawiarniane, restauracyjne, kosztuje bardzo drogo, nie miał nigdy przy duszy ani grosza i martwił się ustawicznie swem ubóstwem.
— W każdym razie jest na to jakiś sposób — myślał, patrząc na niektórych kolegów, mających pełne kieszenie złota i nie mogąc nigdy zrozumieć, jakiem i drogami oni dochodzą do tego wygodnego życia. Podejrzywał ich zazdrośnie o różne nieczyste sprawki, o jakieś przysługi tajnej o całą kontrabandę przyjętą lub dozwoloną, Trzeba zatem odkryć tajemnicę, wejść w spółkę domniemaną, postawić warunki zgody, dzielącym się bez niego towarzyszom.
I nieraz całymi wieczorami, patrząc ze swego okna na przebiegające z szybkością pociągi, marzył o różnych sprawach, których mógłby się podjąć tak znakomicie.
Upłynęło dwa miesiące. Nadchodził już wrzesień, a wielka fortuna, o jakiej marzył Duroy,