kobiecej, lubiącej swój kącik. Cztery niegustowne obrazy, przedstawiające: barką na morzu, młyn na płaszczyźnie, to znowu jakiś okręt, a dalej drwala rąbiącego drzewo w lesie, wisiały krzywo pośrodku każdej ściany. Oddawna widać pochylały się tak smętnie, pod okiem niedbałej i obojętnej gospodyni.
Duroy usiadł i czekał. Czekał długo. Nareszcie drzwi się otworzyły i wbiegła pani de Marelle, w japońskim szlafroczku z różowego jedwabiu, na którym haftowane były złote krajobrazy, niebieskie kwiaty i białe ptaki. Zawołała:
— Wyobraź pan sobie, że jeszcze spałam. To bardzo ładnie, że pan przyszedł. Myślałam, że pan już zupełnie o mnie zapomniał.
Uradowana, wyciągnęła do niego obie ręce, a Duroy, który w tem skromnem mieszkaniu czuł się najzupełniej swobodnym, ujął je i pocałował, naśladując Norberta de Varenne.
Prosiła go, by usiadł, potem, mierząc go wzrokiem od stóp do głowy, rzekła:
— Jakżeż się pan zmienił! I to korzystnie. Paryż panu służy widocznie. No, proszę mi coś opowiedzieć.
Zaczęli gawędzić, jak dawni znajomi, czując od razu rodzącą się między nimi dziwną jakąś zażyłość, źródło zaufania, serdeczności i sympatyi, które w ciągu pięciu minut robi
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/113
Ta strona została skorygowana.