Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/129

Ta strona została przepisana.

— Ależ ma się rozumieć. Gotowam zapomnieć własny adres.
Uścisnęli ręce Forestier’ów i Duroy znalazł się sam na sam w dorożce z panią de Marelle.
Czuł ją przy sobie, tak blisko, zamkniętą w tem czarnem pudle, oświetlanem tylko chwiIowo ostrym płomieniem gazu, palącego się na chodnikach. Ramieniem dotykał rozpalonego jej ramienia. Nie miał jej nic a nic do powiedzenia; umysł miał jakby sparaliżowany gwałtowną chęcią pochwycenia jej w ramiona.
— Gdybym się tak odważył, coby ona też zrobiła? — myślał.
Wspomnienie wszystkich swawolnych zdań, wygłoszonych przy obiedzie, dodawało mu odwagi, z drugiej strony lękał się skandalu.
Ona milczała również, siedząc nieruchomo, w drugim rogu dorożki. Mógł był przypuszczać, że zasnęła, gdyby za każdem, wpadającem do wnętrza dorożki światłem, nie widział jej oczu, błyszczących jak węgle.
— Co też ona myśli?
Czuł, że nie wypadało mu mówić, że jedno, najmniej nawet znaczące słówko, przerywając milczenie, rozwieje jego nadzieje. Brakowało mu jednak odwagi, odwagi szorstkiej i brutalnej.
Nagle uczuł, iż poruszyła nogą. Ruch był suchy, nerwowy, może ruch niecierpliwości, a może... wyzwania. Poruszenie to, nieznaczne