Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/135

Ta strona została przepisana.

— Bo widzisz... u mnie... u mnie... bardzo jest skromnie.
— To nic nie szkodzi — odpowiedziała ze śmiechem. — Przyjdą dla zobaczenia ciebie, nie mieszkania.
Nalegał teraz, by oznaczyła dzień przybycia. Dała mu termin daleki, z końcem przyszłego tygodnia, lecz on począł błagać o przyspieszenie tej chwili uroczej. Prosił gorąco, z wzrokiem płonącym, dotykając i rozcierając jej ręce, z twarzą czerwoną, zmienioną pragnieniem, tem gwałtownem pragnieniem, następującem zwykle po posiłkach sam na sam.
Bawiła się widokiem jego upojenia namiętnego, ustępując po jednym dniu. On jednak powtarzał bezustannie:
— Jutro... powiedz... jutro.
Zgodziła się nareszcie.
— Dobrze. Jutro. O piątej.
Odetchnął głęboko, pełen niewysłowionej radości. Rozmawiali teraz niemal spokojnie, pełni zaufania, jakby się już znali od lat dwudziestu.
Naraz rozległ się odgłos dzwonka. Drgnęli oboje i jednym rzutem odskoczyli od siebie.
— To zapewne Lorka — rzekła.
Na progu ukazała się dziewczynka. Stała przez chwilę wahająca, potem jednak, poznając