Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/143

Ta strona została przepisana.

— Ależ, koteczku, to ciebie nie obchodzi. Przecież to mój kaprys.
— Ach! co to, to nie — odparł, udając zagniewanego.
— Na to nie pozwolą.
Przybliżyła się do niego z błagalną minką i położyła mu ręce na ramionach.
— Proszą cię, Jerzy — mówiła. — To mi taką zrobi przyjemność, ogromną przyjemność, jeśli to gniazdko będzie moje, tylko moje. To nie może cię przecież zrażać. Bo i czemu? Chciałam, ażeby miłość nasza miała takie ustronie. Powiedz, że zgadzasz się na to, mój najdroższy. Powiedz, Jerzyku, że się zgadzasz?...
Błagała go wzrokiem, ustami, całą swoją istotą.
Pozwolił się prosić, udając zirytowanego, wreszcie przystał, uznając to w gruncie rzeczy za słuszne.
— A przecież ona bardzo milutka — rzekł sobie po wyjściu kochanki, zacierając ręce i nie szukając bynajmniej w tajni kach serca przyczyny, dyktującej mu tego dnia podobny sąd o niej.
Po upływie kilku dni otrzymał znowu błąkitną depeszą, która donosiła:

„Mój mąż przybywa dziś wieczorem, po sześciotygodniowej inspekcyi. Będziemy zatem mieli całotygodniową przerwą. Co za pańszczyzna, mój drogi!

Twoja Klo...“