łym saloniku, wygrzewając się przy ogniu, płonącym na kominku.
Przybiegła ożywiona, wesoła, zarumieniona ostrem i suchem powietrzem.
Jeśli chcesz, pójdziemy naprzód na spacer, a później wrócimy tu o jedenastej. Czas do spaceru cudowny!
— Po co wychodzić? Zdaje mi się, że tu nam bardzo dobrze — odpowiedział tonem mrukliwym.
— Gdybyś wiedział, jak cudownie księżyc świeci — zaczęła znowu, nie zdejmując kapelusza. — To prawdziwe szczęście spacerować o takiej porze.
— Być może, ale ja obstaję przy tem, by pozostać w domu.
Powiedział to tonem gniewnym.
— Co ci jest? — zapytała zdziwiona i zrażona tym wybuchem niespodziewanym. — Dlaczego mówisz do mnie w ten sposób? Mam właśnie chęć do przechadzki i nie rozumiem, co cię tu może gniewać.
— Nie gniewa mnie to, ale poprostu nudzi. Ot co jest! — zawołał zrozpaczony, zrywając się z krzesła.
Pani de Marelle należała do rzędu kobiet, które nie znoszą ani oporu ani najlżejszego grubiaństwa; rzekła więc tonem chłodnej pogardy, tłumiąc gniew:
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/154
Ta strona została skorygowana.