tychmiast. A potem co? Co do godziny jedenastej? Poszedł dalej.
— Pójdą aż do placu Magdaleny — pomyślał — i wrócą tu pomaleńku.
Wchodził już na plac Opery, gdy natknął się na jakiegoś otyłego młodego człowieka, którego twarz nie była mu obcą. Zaczął iść za nim, szukając w pamięci i mrucząc pod nosem:
— Gdzie, u dyabła, mogłem go widzieć!
Szedł tak przez kilka minut, nie mogąc sobie przypomnieć, aż nagle, przez dziwny fenomen pamięci, tenże sam człowiek, za którym podążał, pojawił mu się jako młodszy, szczuplejszy, w mundurze huzarskim. Zawołał głośno:
— Oczywiście! Forestier! — Szybszym krokiem ruszył za nim, a dopędziwszy, uderzył go po ramieniu. Zaczepiony obejrzał się, spojrzał i zapytał:
— Czego pan sobie życzy?
Duroy zaczął się śmiać.
— Nie poznajesz mnie? — spytał.
— Nie.
— Jerzy Duroy, z szóstego pułku huzarów.
Forestier wyciągnął ku niemu obie dłonie.
— Ach! mój stary, jakże się miewasz?
— Doskonale, a ty?
— Och! ja nie bardzo, wyobraź sobie, mam jedno płuco całkiem zniszczone, kaszlę co chwila, a to dzięki bronchitowi, którego nabawiłem się
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/17
Ta strona została skorygowana.