Uspokoił się zupełnie. Przyjazny uśmiech młodej kobiety nie mógł w sobie mieścić nic złego. Wreszcie, czegoż miał się obawiać?
— Pan ją psuje — mówiła dalej. — Do mnie, za to, przychodzi się raz w rok, około Wielkanocy, nieprawdaż?
Usiadł blisko niej i począł się jej przypatrywać z nową ciekawością, z ciekawością prawdziwego znawcy. Była czarującą blondynką. Delikatne jej włosy o ciepłym odcieniu, zdawały się stworzone do pieszczoty.
— Naturalnie, wolę ją od tamtej myślał.
Nie przypuszczał nawet niepowodzenia. Zdawało mu się, iż dość wyciągnąć rękę, aby zerwać te nową zdobycz, jakby owoc z drzewa.
— Nie przychodziłem, gdyż uważałem, że to będzie znacznie dla mnie lepiej przemówił odważnie.
— Jakto? Dlaczego? — spytała, nie wiedząc, o co chodzi.
— Dlaczego? Czyż pani nie odgaduje?
— Ależ nie, absolutnie...
— Dlatego, ze jestem w pani zakochany... ach! trochę, tylko trochę... a nie chcę wpaść w tą miłość po same uszy.
Nie zdawała się ani zdziwioną, ani obrażoną, ani jej to nawet nie pochlebiło. Uśmiechała się znowu tym obojętnym, właściwym jej uśmiechem i odpowiedziała spokojnie:
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/173
Ta strona została skorygowana.