rzucały brudne, żółtawe światło; kot, z nosem obróconym w stroną ognia, w postawie przykucniętej Chimery, drzemał zwykle całemi godzinami; zatłuszczony przez czas i rozlane napoje długi stół, z wazą w pośrodku i świecą płonącą miedzy dwoma talerzami. Dojrzał dwoje ludzi, mężczyzną i kobietą, ojca i matką, dwoje wieśniaków, o ciężkich, powolnych ruchach, spożywających skromną wieczerzą. Pamiętał dobrze każdą zmarszczką w tych zawiedłych, zestarzałych twarzach, pamiętał najmniej znaczący ruch ich głowy i ramion. Wiedział nawet, o czem mówią codziennie przy wieczerzy, siedząc tak naprzeciw siebie.
— Trzeba jednak, bym pojechał ich odwiedzić — pomyślał i zgasiwszy świece, wyszedł na ulicę.
Na bulwarach zaczepiały go ciągle włóczące się dziewczyny. Wyrywał im się, odpowiadając:
— Dajcież mi święty spokój!
A mówił to z gwałtowną pogardą, jak gdyby czuł się przez nie znieważonym, zapoznanym...
— Za kogóż one mnie biorą? Te ladacznice nie umieją nawet rozpoznawać ludzi.
Czarny garnitur, włożony przed udaniem się na obiad do ludzi bardzo bogatych, bardzo znanych, bardzo wpływowych, dawał mu poczucie jakiejś nowej godności, przekonanie, iż
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/192
Ta strona została skorygowana.