od lat już piętnastu noszą w sobie śmierć. Czuję ją, jakby stale mnie toczącego robaka. Poznawałem go powoli miesiąc po miesiącu, dzień po dniu, godzina po godzinie; poznawałem, jakie we mnie szerzy zniszczenie, niby w walącym się domu. Zmienił mnie tak, że nie poznaję już samego siebie. Nie pozostało ze mnie nic z tego człowieka promieniejącego, silnego i świeżego, jakim byłem, mając lat trzydzieści. Widziałem go, jak srebrnym szronem prószył moje krucze włosy, a z jakąż to czynił złośliwością, jak powoli i rozważnie. Zabrał mi moje jędrne ciało, moje muszkuły, moje zęby, rzec można: mnie całego; pozostawiając tylko zrozpaczoną duszą, którą prawdopodobnie też już rychło zabierze.
Tak, śmierć mię stoczyła, łotrzyca; sekunda po sekundzie, straszliwie a powolnie, dokonywując powolnego rozkładu mojego jestestwa. Teraz czuje już śmierć w każdym swym czynie. Każdy krok, każde poruszenie, każdy oddech niemal zbliża mnie ku niej, przyspiesza ohydną jej pracę. Oddychać, spać, pić, jeść, pracować, marzyć, jednem słowem żyć — znaczy umierać. Tak, życie to śmierć! Ach! dowiesz się o tem kiedyś! Gdybyś zastanowił się przez kwadrans, jużbyś zrozumiał. Bo czego się spodziewasz? Miłości? Jeszcze kilka pocałunków, a staniesz się bezsilnym. A potem? Pieniędzy? Na co? Na płacenie nierządnic? Piękne szczęście! Dla
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/205
Ta strona została skorygowana.