„Kochany ojcze i kochana matko. Jutro o samym świcie pojedynkują się i ponieważ może się zdarzyć, że...“
Nie miał odwagi napisać reszty i zerwał się jak oparzony. Myśl ta go zgnębiła ostatecznie. Musi się pojedynkować. Nie może już tego uniknąć. Coż się z nim dzieje? Chciał się przecież bić, miał postanowienie i silną wolą, a jednak, mimo to wszystko, mimo całego wysiłku woli, zdało mu się, iż nie będzie mógł nawet zachować tyle odwagi, by dojść na miejsce spotkania.
Od czasu do czasu szczękał cicho zębami i zadawał sobie pytanie:
— Czy też mój przeciwnik bił się już kiedykolwiek? czy uczęszczał do strzelnicy? czy jest znany? do jakiej należy sfery?
Nigdy nawet nie słyszał tego nazwiska. Jednakie, gdyby ten człowiek nie był znakomitym strzelcem, nie byłby się z pewnością zgodził tak odrazu, bez najmniejszego namysłu, na przyjęcie broni tak niebezpiecznej.
Przedstawiał już sobie jutrzejsze spotkanie, swoją postawę i zachowanie się przeciwnika. Wytężał myśl, by zarysować w niej najdrobniejsze nawet szczegóły i nagle spostrzegł przed sobą ten maleńki czarny otworek lufy, skąd wybiedz doń miała kula zabójcza.
I ogarnęła go nagle rozpacz bezprzytomna.
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/235
Ta strona została skorygowana.