się wraz z Boisrenard’em ku dwom przybliżającym się ku nim nieznajomym. Duroy widział, jak kłaniali się nawzajem z przesadną grzecznością, a potem jak weszli na łączkę, patrząc raz na ziemię, to znowu na drzewa, jak gdyby szukali jakiego przedmiotu, który upadł, lub uleciał w górę. Następnie rachowali kroki i z trudem wbili dwie laski w zmarzniętą ziemię. Zgromadzili się następnie w grupę i wykonywali ruchy, jak dzieci, bawiące się w cetno i licho.
— Czy pan się czuje dobrze? — zapytał doktor Le Brument, zwracając się do Duroy’a. — Nie potrzebuje pan czego?
— Nie, nie, dziękuję — odpowiedział.
Zdało mu się, że jest szaleńcem, że śpi, że marzy, że otacza go coś nadnaturalnego.
Czyżby się bał? Może... On jednak o tem nie wie. Wszystko się tak jakoś zmieniło dokoła niego.
— Wszystko gotowe — odezwał się w tej chwili Rival z widocznem zadowoleniem.
— Szczęście po naszej stronie; nasze pistolety zostają.
Ta wiadomość była dla Duroy’a całkiem obojętną.
Zdjęto z niego palto i przeszukano kieszenie tużurka, by przekonać się, czy niema w nich jakich ochraniających go papierów lub pugilaresów. Pozwalał na wszystko.
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/241
Ta strona została przepisana.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/63/PL_G_de_Maupassant_Pi%C4%99kny_ch%C5%82opiec.djvu/page241-1024px-PL_G_de_Maupassant_Pi%C4%99kny_ch%C5%82opiec.djvu.jpg)